Najnowsze wpisy, strona 1


wrz 26 2005 Każdy na coś przysięga...
Komentarze: 3

...ja też tak kiedyś uczyniłem...

 

Na ciernie niepowodzeń

co rodzone przez zmysły moje wbijają się w uczucia

Na czyste krople deszczu

co niesione wiatrem rozbijają się o oblicze

Na chwile niespokojne

gdy z drżeniem lepię z powietrza wyznania ciche

Na krew

co jest ostatnią oznaką życia mojego gdy spływa po sznurze

Na łzę

co przez smutek wypchnięta spod powiek została

Na drogę

co odstąpi mi skrawek pobocza w podróży

Na śmierć

co zmęczona zamknęła oczy

Na śmierć

budzić się wśród kwiatów

Na śmierć przysięgam

...gdy śmierci ciałem sięgam...

carrion : :
wrz 26 2005 Dni.
Komentarze: 0

Minęło parę dni.To był ciepły i przyjazny okres,w którym wręcz nie wypadało się topić,tylko pływanie.Jazda pociągiem na drugi koniec tej pięknej krainy przez przypadek nazwanej Polską;wysiadka tamże;uśmiech przyjaciółki na widok mnie;i choćby dlatego warto było walczyć przez pięć godzin z piszczącą lampą w kolejowym przedziale.Odpocząłem i to jest najważniejsze,bo chmury nad głową się lekko przerzedziły,ale nie wolno mi spocząć na laurach.Nie wolno mi uśpić czujności,bo zaraz poczuję szpony wbite w plecy.Dziwne,złe myśli zawsze atakują z ukrycia,zawsze z tyłu.Dość!Było zbyt miło,żeby to teraz neutralizować robakami z myśli.

Było miło,bo było naturalnie.Było jak zawsze,żadnego udawania,żadnego karcenia za niedogaszonego papierosa,żadnego "cicho bądź!".Tylko ciągłe i nieustanne bycie sobą,czyli tym,który nie męczy i nie cierpi.To tak,jakbym zbyt długo przebywał pod wodą i nagle powietrze w płuca z całym impetem.Zmartwychwstanie.

Dziękuję Ci za te dwa dni życia!

carrion : :
wrz 16 2005 Powrót.
Komentarze: 3

Kończy mi się urlop.Parę dni na pozór zasłużonego odpoczynku zamieniło się w drogę jakby przez mękę.Niechęć do jakiegokolwiek wyjazdu zaowocowała tym,że-ponownie paradoksalnie-jestem bardziej zmęczony odpoczynkiem niż pracą.Spokój okazał sie zgubny,stał się idealnym podłożem do rzezi myśli pięknych i narodzin myślotoków prowadzących w pustkę.Zarabiając na utrzymanie(jak taki malutki trybik,który musi ciągle funkcjonować,bo zostanie wymieniony bez słowa wytłumaczenia),odczuwałem zmęczenie,zarówno fizyczne,jak i psychiczne.Nie miałem sił na kontemplację tego wszystkiego.Jeśli miałem,to robiłem zawsze coś,co powodowało,że padałem jak wyczerpana bateryjka.I nie chciało mi się już myśleć.I tak było dobrze.Cieszę się,że wracam do pracy,bo będę myślał jedynie o wykonaniu zadanego mi polecenia,które mam nadzieję zawsze będzie pochłaniać mnie bez reszty.I znów będzie dobrze.Wyjdę z domu rano,wrócę po południu,wyłączając się całkowicie pomiędzy tymi dwoma punktami dnia.I będzie dobrze.Do momentu,gdy nadejdzie wieczór.Nie pamiętam już,kiedy udało mi się zasnąć zaraz po przyłożeniu głowy do poduszki.Rytuał musi być kontynuowany.Rytuał patrzenia się na sufit i ogłupiania jakimiś tworami umysłu.Nie ma też juz na tym suficie żadnej przestrzeni,której bym nie przeanalizował.Wszystko zostało już poznane,zataczam więc krąg,błędne koło błędnego rycerza.I tak to się już będzie kręcić do samej śmierci.

W końcu nie ma słońca i żaru,który się przez nie lał na mnie.Dzisiaj widzę niebo,które płacze,ale nie wzrusza mnie to już tak,jak kiedyś.Wszyscy płaczą.Szkoda tylko,że niektórzy płaczą nie znając tego powodu.Szkoda ich łez wylewanych bez potrzeby,ale skoro przynosi to ulgę,niech więc tak będzie.Ja tym czasem pójdę sobie popłakać suchymi łzami.Tych mokrych i tak dużo już leży na ziemi.Szczególnie dziś,gdy sufit nasz wszystkich ryczy jak głodne dziecko...

Chwała wielokropkom!

carrion : :
wrz 15 2005 Przeklęte oczy!
Komentarze: 3

Chodziłem dziś wśród ludzi.Pół mojego cennego dnia chodziłem.Mijałem żony,mężów,córki,synów,ojców,matki,dziadków,babcie.Próbowałem każdemu z nich choć przez sekundę spojrzeć w oczy.I jakbym błądził w jakiejś nekropolii wśród samych trupów.Wszystkie oczy były puste jak zapomniana studnia,nie głębokie.Puste.Przestraszony zastanowiłem się,czy naprawdę tak wiele nam potrzeba,by się uśmiechnąć?Choćby oczami?Wystarczy przecież mały jakiś objaw szczęścia,np.matka tuląca swoje dziecko.I od razu jakoś cieplej mi się w oczach robi.Żałuję mocno,że prędzej któś nóż w serce wbije niż kwiatka wręczy...Żadnych emocji na tych ulicach dziś nie było.Do domu wróciłem zdyszany.

Tyle spostrzeżeń sprecyzowałem w mózgu,a teraz nie mam pojęcia,jak je w słowa poubierać.Skoro czegoś nie potrafię opisać,to naprawdę nie jest dobrze.To znowu trzeba mi uciekać.Uciekałem wiele razy.Z domu,do domu,za dom,na dom.Uciekałem do drzew i innych cudów natury.Uciekałem,gdzie chciałem i nieważne,że nawet się z miejsca nie ruszałem.Uciekałem w miejsca,do których zabierała mnie wyobraźnia.A dokad teraz mam uciec?Nie wiem.Wiem natomiast,że boję się jutro wychodzić z domu na ten wielkomiejski cmentarz.

carrion : :
wrz 14 2005 Żeby nikogo nie zawieść...
Komentarze: 2

...żeby zawodzić jedynie jak wilk do księżyca...Ładne zdanie,taka deklaracja,którą mozna wypełnić jedynie zamykając się w bunkrze jakimś,o chlebie i wodzie(zbyt rzadko chylę czoła w podzięce za te dary...).Nie mozna.Ciągle zawodzę.W sytuacjach przyziemnych,czyli "będę jutro na pewno";i tych przyniebnych,czyli "będę już na zawsze".Ale nie można być zawsze i na zawsze.Każdy ma w sercu taką małą komnatę,do której za żadne skarby nie wpuści nikogo.Nawet tej/tego,której/któremu serce owo się powierzyło.Ech...(piękna jest funkcjonalność wielokropka...),czyli jeszcze raz:Ech...szukaliśmy w historii oddania idealnego i co?Godziny stracone nad zapisami,przeciekające między palcami jak woda,jak życie.Z początku balsamował zmysły szelest przewracanych stronic,potem stał się obojetny,by w końcu rzucić księgi w kąt z nieukrywaną złością.Stracone godziny...

Albo leżenie w trawie na łące,którą się z okna pociągu jadącego znikąd donikąd,zobaczyło.I szybko plecak z półki i w pędzie wyskok,przekulanie sie kilka metrów i w takiej pozycji już pozostanie.I gdy pociąg już odjechał-ostatni posmak cywilizacji-nie było nic poza szumem kłosów,krzykiem ptaków na niebie i chrapaniem śpiących kretów pod ziemią.W totalnej stagnacji i bezruchu absolutnym czułem,że żyję.Paradoks,ile bym dał,by moje życie tylko z nich się składało.By wszystkie schematy odbijały się ode mnie,jak od matki broniącej swe młode.No ale nie idzie tak,więc ogarnięty schematami ruszam pokrętłami,by choć trochę je zmienić.Ale był już przede mną jeden taki(i wielu mu i mnie podobnych),co się rzucał  na wiatraki i z motyka na słońce.Ale cóż innego pozostaje?Usiąść i dać się pożreć bestiom?Stanąć w miejscu i zrosnąć się z chodnikiem?Nie.Wolę stanąć przed śmiercią w pierwszym rzędzie i z podniesioną głową bezczelnie jej się w pysk roześmiać.Bo tylko ja będę wtedy wiedział,że jest to śmiech bezradny,przegrany,obłąkany...

carrion : :