Bez tytułu
Komentarze: 2
Słucham starych nagrań i łezka się w oku kręci,bo piękne to były czasy.Ociekające potem i alkoholem,który to pierwsze powodował.Te kłótnie o to,co powinno być teraz grane,o to,że ktoś wszedł w złym momencie...Dobre było,ale się skończyło(cały czas nie mogę wyjść z podziwu,że w tak prostym stwierdzeniu,tyle jest rzeczywistości.Ech,czas zmienić muzykę...
A jeśli jutro wstaniemy i nie będzie niczego?Staniemy przed domem i nie ujrzymy niczego poza ruinami i pustynią.Z otępienia,w które na pewno popadniemy wyrwie nas ogromny łoskot walącego sie za naszymi plecami domu.Co zrobimy?Nie mam bladego pojęcia.Muszę zadzwonić do znajomych,czy jeszcze są.Czy przypadkiem nie zniknęli...
Ale potem inna myśl.
Wyszliśmy wczoraj z domu ubrani w nadzieję.Tak cieplo było,że jej zielony płaszczyk w zupełności nam wystarczał.Postanowiliśmy topić się w promieniach słońca i nie wołać o pomoc.Nie szukaliśmy pomocnej dłoni,szliśmy tylko z podniesionymi głowami.Dokładnie tak,jak zawsze chcieliśmy iść przez życie(błogosławione niech będą lekkostrawne marzenia!).Dawno nie czuliśmy ulgi tak blisko siebie.Patrząc w niebo nie musieliśmy kłaniać się wszechobecnej obłudzie,nie musieliśmy wycierać z twarzy sczerniałych łez.Nic nie musieliśmy…
Szliśmy tylko z podniesionymi głowami i duszami na ramieniu.Myśleliśmy,że gdyby nie grawitacja tych paru osób,duszków kochanych,dla których wstajemy co rano,latalibyśmy jak ptaki jakieś cudowne i wolne.Szliśmy więc tak sobie powoli i rozmawialiśmy ze swoimi wspomnieniami,solidne dzieci nasze ukochane.Tyle złych,co dobrych,ale kochaliśmy je wszystkie.No bo jakze mogłoby być inaczej?
Rozmawialiśmy do naszych rodzin,które zawsze tuliły nas bezpiecznie,wielka rozpacz,że topnieją one nieustannie…Rozmawialiśmy do zawodzenia,lecz nie tej pięknej i przejmującej wilczej pieśni,ale tego ludzkiego i lodowatego.Rozmawialiśmy do momentów,gdy rzucaliśmy kwiatami w czołgi,szkoda,że tak niewiele z nich doleciało do celu…
Smutno nam się zawsze robiło w konfrontacji z uwolnionym czyimś złym umysłem,który materializował się w zaciśniętą pięść.Przerażał nas fakt,że tak łatwo skreślaliśmy naszych współplemieńców,ale nie chcieliśmy być jak oni,źli,z zaczerwienionymi oczami.Z ilu takich pociągów wyskoczyliśmy nie sposób policzyć,skreślaliśmy ich.
I niedługo pewnie samotność zacznie drapać w nasze drzwi.Cóż wtedy zrobimy?Weźmiemy ją pod rękę i pójdziemy w świat przytuleni do tej najwierniejszej z naszych żon.
Szliśmy tak sobie coraz mniej już pewni,ale z głową ciągle ponad wszystkim.Szliśmy i myśleliśmy o otoczeniu.Pamiętaliśmy te brudne dni,gdy myśli nasze były jak prąd.Pamiętaliśmy ból,gdy uciekaliśmy przed spojrzeniami ludzi,dla których Twoje włosy były powodem,by zabić.Potykaliśmy się na prostej drodze życia i przerażeni siadaliśmy gdzies pod murem.I czekaliśmy na pluton egzekucyjny,który nigdy nie nadszedł.Pamiętaliśmy przecinającą powietrze łzę,która niepewnie odrywała się od naszych polików,gdy nawet śmierc nie chciała podać nam ręki,tylko patrzyła obojętnie…
Zobojętniało też niebo i schowało do jednej ze swych potężnych kieszeni przygaszone już nieco słońce.Do domu doczołgaliśmy się po dwóch godzinach i przyrzekliśmy sobie,że następnym razem,gdy nadejdzie taki dzień,prześpimy go.
Stoje teraz nad Twoim grobem,w którym zgodnie z przyrzeczeniem przesypiasz to wszystko.Zainfekowana nienawistnym światem,tą chorobą wstrętną,na którą nie udało mi się jeszcze znaleźć lekarstwa.Moja infekcja drąży mnie od środka,ale nauczyłem się ją hamować.Wystarczy tylko,że przyjdę tu do Ciebie od czasu do czasu.Wystarczy,że od czasu do czasu porozmawiamy sobie spokojnie ze splecionymi,a nie zaciśnietymi w pięść,dłońmi…
Dodaj komentarz